Słuchając dziś podcastu o medytacji i mindfulness, przypomniało mi się, jak żart w dzieciństwie, dał mi pierwsze doświadczenia medytacyjne.
Jako dziecko byłem niezwykle łatwowierny, wkręcić mnie w coś nie stanowiło większego wyzwania. Akcja tej historii działa się pod koniec podstawówki, na jednym z wakacyjnych obozów. Kolega, który później został moim dobrym znajomym, snuł opowieści o elfach i trollach, które nadal zamieszkują dzikie lasy północnej Europy. W jego opowieściach pojawiły się również praktyki medytacyjne powiązane z fantastycznymi rasami. Medytacja trolli polega na wyobrażaniu sobie walki, z coraz to trudniejszym przeciwnikiem. Natomiast elfy… elfy medytują, wyobrażając sobie siebie w otoczeniu pięknych wodospadów, pośrodku lasu. Siedzą, przybierają pozycję pół lotosu (do której dzieci mają naturalny dostęp!) układają ręce w charakterystycznym ustawieniu i skupiają się na oddechu.
Jako dziecko, świecie wierzące w elfy i trolle, zanurkowałem w tę „praktykę” z wielką dedykacją i niemała fanatycznym zawzięciem. Podczas gdy reszta kolegów z pokoju szła spać, ja rozpoczynałem medytacje elfów. W wolnej chwili w autokarze, na postoju w górach, każdej nocy…
Mimo że mało co jest równie rozbiegane, jak umysł dziecka – udawało mi się złapać momenty, które dopiero dziś jestem w stanie nazwać nieosądzającą obecnością, czy wchłonięciem medytacyjnym.
Po powrocie do domu praktykowałem jeszcze trochę, ale moje wyobrażenia co do realności elfów i trolli w Europie nie wytrzymały weryfikacji Google. To był również pierwszy raz, gdy świadomie użyłem dostępu do informacji, aby podważyć swoje wierzenia.
Na szczęście kilka lat później moi brat wrócił ze swojej pierwszej samotnej wyprawy do Indii. Oprócz wielu historii, dziwnych ciuchów i intensywnie pachnących kadzideł, przywiózł również książki mówiące o kria jodze.
Oczarowany historiami joginów rozpocząłem praktykę, która wydawała się niemal znajoma.
0 Comments